wtorek, 9 grudnia 2014

Wybrzeże Kości Słoniowej - Kokosowy raj

Wybrzeże Kości Słoniowej… Nie ma słoni, ani ich kości. Jest za to dużo słońca, pięknej zieleni, mnóstwo ptaków, kolorowych jaszczurek i małych kąsających żyjątek. Do Jamusukro, konstytucyjnej stolicy kraju, jest jedna droga z dziurami wielkości samochodu osobowego. Pobocza pomagają, by nie urwać koła. Można zapuścić się w głąb kraju, z dala od główny tras, jak to my nie omieszkaliśmy uczynić, próbując dostać się do parku z nadzieją ujrzenia wymarzonego słonia, żyrafy, lwa, tygrysa, hipopotama,…listę zwierzęcych marzeń mam długą. Po dniu jazdy, po piaskowej, wyboistej, pełnej kurzu, drodze, ze średnią prędkością poruszania się, piętnastu kilometrów na godzinę, dowiadujemy się, że dalej nie pojedziemy. Droga nieprzejezdna. Zamiast zwierzaków, widzimy mieszkańców maleńkich, oddalonych o lata świetlne od cywilizacji, wiosek. Kobiety zawsze gdzieś chodzą. Z wielkimi ładunkami na głowach, często z przywiązanym dzieckiem na plecach. W Afryce nie ma wózków. Przeciętna kobieta niesie na głowie około dziesięciu kilogramów drewna, prania, jedzenia lub innych dobroci, na plecach dzieciaka, czasami drugiego w brzuchu, w ręku maczetę. Mijamy przeróżne plemiona. Niektóre kobiety charakteryzują się kolczykami w nosie, inne tatuażem wokół ust. Towarzyszy temu wachlarz pięknych barw. Nie wiem czy to ludzie, czy ta zieleń, ziemia, czy mieszanka całości daje niesamowity klimat egzotyki, tak odległej od Europy. Raz pokierowani przez pana z Burkina Faso zatrzymujemy się w regionie wydobywania złota. W czasach swojej świetności sprowadził on wielu białych, którzy przy pomocy wojska i policji skutecznie odcięli mieszkańców od pracy i wzbogacenia się na złotych darach, skrywanych w ich własnej ziemi. Po wydobyciu wszystkiego czego się dało, biali wyjechali, zostały okruszki, wciąż wydobywane przez tubylców. Nie ma już wojska, ilości zbyt małe, by przykuły uwagę międzynarodowych „biznesmenów”. Innym razem zatrzymujemy się nad jeziorem, gdzie głównym zajęciem mężczyzn jest wycinka drewna z rodziny bambusa, z których wyrabia się piękne stoły, abażury, stoliki lub krzesła. Wcześnie rano, niektórzy odziani w gumiaki, ruszają z maczetami w głąb bambusowego lasu W ciągu dnia przenoszą na głowie lub przewożą na rowerze długie pędy solidnych, gładkich, ociosanych kawałków drewna. Patrzę na nich z podziwem. W pełnym słońcu, bez butelki wody, ani nakrycia głowy, kilkakrotnie przemierzają długą drogę. Żyją w klimacie, do którego natura wyposażyła ich idealnie. Ja męczę się, by przetrwać dzień, upał jest zbyt wykańczający, boli mnie samo bycie tu i teraz. Na plantacjach kakaowca jest znacznie lepiej. Wielkie liście dają zbawienny cień, przestrzeń pomiędzy drzewami pozwalała na zaparkowanie, a brak niskich roślinności eliminuje węże. Można spotkać stada wołów wyłaniających się z drzew, stonogi grubości liny holowniczej lub kobiety z wielkimi maczetami, zajmującymi się zbieraniem drewna na opał. Ujrzawszy mnie po raz pierwszy, uciekły z przerażeniem machając w powietrzu maczetami. Po pół godziny nabrały odwagi , zabrały trzy koleżanki dla eskorty i przyszły. by zobaczyć co to za zjawa siedzi w ich lesie. Kończy się na śmiechu i zdziwieniu, szczególnie na widok Michała paradującego w krótkich slipkach. Śmiech na mój widok to częsta reakcja kobiet. Nie mówię o uśmiechu, mówię o wybuchu śmiechu prosto w twarz. Może i jestem zabawniutka, a może zbyt biała i nie rozumiejąca francuskiego. Lepiej radość, niż złość, szczególnie w obecności kobiet, z wielkimi maczetami w dłoniach. Piękna laguna niedaleko wioski Assinie, to tutaj spędzamy następne tygodnie naszego życia. Miało być na chwilę, wyszło inaczej. Zauroczeni spokojem i pięknem tego miejsca, str. 35 otoczeni palmami i mnóstwem kokosów, zostajemy dłużej. Każdego dnia mijają nas mieszkańcy nadoceanicznych osad, którzy na swych łodziach, zwanych pirogami przemierzają lagunę oddzielającą ich od lądu. W ten sposób dostają się do pracy lub zawożą dzieci do szkoły. Pierwszego dnia pobytu w kokosowym raju poznajemy Jula i jego synka Izaaka. To on uczy nas jak za pomocą maczety dobrać się do, tak dobrze i szczelnie ukrytego, kokosowego nektaru. Swoją pirogą zabiera nas przez lagunę nad otwarty ocean. Spacerujemy po białych plażach, gdzie oprócz nas nie ma praktycznie nikogo. Sporadycznie mijane domki i ośrodki dla bogatych świecą pustkami. Co kilkaset metrów wyłaniają się małe, rybackie osady, ukryte w lesie. A ja? Razem z Izaakiem, udającym małą, wierzgająca rybkę, chlapiemy się w falach gorącej, oceanicznej, czystej i słonej wody. Wracając z plażowej wycieczki, Jul zabiera nas do osady, w której odbywa się sortownia świeżo złowionych ryb. Niektóre wyglądają niczym okazy z przyrodniczych filmów. Wielkie, płaskie, z płetwą jak u rekina lub innego wodnego zabójcy. Każdego ranka widujemy te same twarze przypływające do brzegu. Wśród nich jest jeden pan, naprawiający wiecznie swój rower. Codziennie przypływał na połamanej, surfingowej desce, naprawia rower schowany w krzakach i jedzie do pracy. Po kilku dniach Michał nie wytrzymuje i idzie zobaczyć gdzie tkwi problem. Z powodu zerwanego gwintu wypada tylne koło, mocowane na nowo każdego dnia, za pomocą sznurka. Michał naprawia usterkę wstawiając nową śrubę. Pan już nie spędza godzin na wiązaniu koła, a wiedząc że my go nie okradniemy, nie chowa roweru w krzakach. Jego uśmiech i codzienne pozdrowienia są bezcenne. Pomimo wielu gestów serdeczności i gościnności, zdarzają się przypadki postrzegania nas jak skarbonki lub świętych Mikołajów, podróżujących z workiem prezentów i niezliczoną ilością gotówki dla każdego. Na zawołania o podarunek również wyciągam rękę prosząc o jeden dla mnie. Kończy się często obustronnym śmiechem. Nie do śmiechu mi jednak, gdy o podarunki prosi nas policja. Nigdy nie wiem czego się spodziewać. Michał bez krępacji oświadcza, że sam chciałby coś od nich lub twardo mówi, że nic dla nich nie ma. Zawsze działa. W ciągu tygodnia laguna cieszy spokojem i ciszą. Weekendy to inna historia. Niezliczone ilości motorówek i skuterów łamią spokojną taflę wody, zmieniając okolice w tętniący życiem kurort dla bogaczy. Do swoich weekendowych posiadłości przybywają mieszkańcy Abidżanu. Zarówno rdzenni obywatele Afryki, jak i pokolenie byłych kolonizatorów. Gdy po raz pierwszy widzimy białych w Abidżanie, myślimy, że to turyści. Nic bardziej mylnego. Na pytanie: skąd jesteście?, słyszymy z lekkim zadziwieniem w głosie: jesteśmy stąd. To mieszkańcy, turystów brak. Moimi ulubionymi dniami stały się te pochmurne. Jak nigdy doceniam teraz deszcz, który co kilka dni zrasza rozgrzaną, afrykańską ziemię. Za pierwszym razem, nie omieszkaliśmy z radości wykąpać się w jego strugach. Kocham słońce, jednak codzienne upały sprawiają, że każdy dzień bez niego jest ulgą dla ciała. W Afryce wszystko się zmienia, nie tylko nastawienie do pogody, ale do bogactwa, ubioru i smaku. Rano nie wyskoczę po świeżą bułkę i nie zjem jej z masłem i twarożkiem, po południu nie zamówię pizzy z dostawą do domu lub nie ugotuję brokułów zapiekanych w serze. Tutaj jemy to co jest, a nie to na co mamy właśnie ochotę. Czy to źle? Nie… po prostu inaczej. Zaczynamy doceniać małe rzeczy, jak pojawienie się kapusty, która po dwóch tygodniach jedzenia pomidorów z cebulą przyrządzanych na setki różnych sposobów, staje się istnym rarytasem. Dobrzy z nas str. 36 kucharze, w szczególności Michał, więc z niczego pichcimy mistrzowskie dania. Chodzi jednak o te smaczki, za którymi czasem tęsknię. Szybko wypycham je jednak z głowy i cieszę się życiem, tym co mamy i każdym dniem niesamowitej przygody. Nie mniej jednak one są i zaskoczyły mnie swoim pojawieniem, a może w ogóle swoim istnieniem. Posiadanie. W Polsce prawdopodobnie postrzegano by nas, jak bezdomnych mieszkających w busie. Tutaj czujemy się bardziej niż normalnie z poczuciem, że niczego nam nie brak. Mieszkańcy okolicznych wiosek nie raz podchodzą i z podziwem patrzą na nasz mobilny dom, wyposażony często lepiej niż nie jedna miejscowa lepianka. Kwestia ubioru. Tutaj nie zastanawiasz się czy buty pasują do kiecki, tutaj zakładasz co masz, a moje ciuchy mimo, że z lumpeksów zawsze są w lepszym stanie niż te, noszone przez ludzi spotykanych każdego dnia. Zaskakujące jest, że większość z nich ma uśmiech na twarzy, pogodę ducha i dobre słowo na ustach. Przecież jest nowy dzień, jesteśmy zdrowi, najedzeni więc czym się przejmować, mówi kiedyś jeden z poznanych na naszej drodze ludzi.



Różne ptaki i ich śpiew sprawiają że czujemy sie czasami jak w zoo

Królestwa ogromnych termitów

Wielkie stonogi

Na kakaowej plantacji

Gdzieś w głębi lądu

Jadąc w poszukiwaniu słoni


Nie tylko dorośli mają wiele na głowie



Wieczorna kąpiel

Młócąc zboże na ulicy

Na dawnej kopalni złota, po lewej pan z Burkina Faso



Yamoussoukro




Pan z bambusami, w oddali wypalali trawy
Płatna autostrada z Yamoussoukro do Abidjanu a na niej takie sklepiki

i ogromne krewetki


Abidjan

Abidjan

Dla kontrastu centrum Abidjanu

Abidjan nad oceanem

Reklama dźwignią handlu

Wyburzone biedne dzielnice na przedmiesciach Abidjanu

Nasza laguna

Codzienne przeprawy na ląd z rowerem w pirodze
 



Sadzonka kokosa


Wieczorne kąpiele w gorącej wodzie

Pozdrowienia dla wszystkich radiowców

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz