poniedziałek, 1 września 2014

Lizbona



Miało być jedno popołudnie, minęło kilka dni. Pierwszy padł Michał, po dwóch dniach ja. Z chorobowego stanu wyrwał nas unoszący się w oddali dym. Marvoa, małe malownicze miasteczko z dobrze zachowanymi murami starożytnego zamku. Wdrapaliśmy się na górę i zgodnie z naszymi obawami płonął las. Ogarnia mnie strach na widok ognia. Kilkakrotnie byłam świadkiem interwencji helikopterów ratujących wysuszoną portugalską piękna ziemię.  Przypomina mi o kruchości życia i utracie wszystkiego. Może lepiej nie przywiązywać się do materialnych rzeczy? Ale jak żyć bez nich w tak materialnym świecie?   Pomimo wielu dzielących nas kilometrów, nocą bus wypełnił się zapachem spalenizny. Wyjechaliśmy następnego dnia. Nie z powodu ognia, który dzięki Bogu został opanowany, odzyskaliśmy na chwile energie, potrzebowaliśmy zmienić miejsce. Nie dojechaliśmy jednak do planowanej Lizbony, zatrzymaliśmy się niedaleko Avis, nad jeziorkiem. Chcieliśmy upewnić się czy stan zdrowia pozwoli na dalszą drogę. Nie pozwolił. Kolejny dzień i kilka następnych spędziłam w łóżku. Nie towarzyszył mi żaden ból, tylko niemoc w poruszaniu. Brakowało mi sił. Dużo spałam a w międzyczasie obserwowałam jak Michał łowi ryby, zmienia miejsce położenia lub rozmawia z rybakami. Nocą zostawaliśmy sami, z wyjątkiem dzikiego lisa i dwóch kotów. Oprócz poławiaczy ryb odwiedzała nas przybłęda, piękna brązowa suka. Młoda, głodna, chyba miała dom lub przynajmniej miejsce gdzie znikała na nocki. W ciągu dnia kładła się koło busa, jadła makaron lub suchary, nie gardziła niczym.  Brakowało jej ludzkiego dotyku, pogłaskania. Ode mnie otrzymała tego w nadmiarze. Lubiłam ją.
Gdy po tygodniu choroba nie ustępowała i siły nie powróciły zdecydowaliśmy się na antybiotyk, co w moim przypadku jako przeciwniczki faszerowania się lekami to nie lada krok. Jak sięgam pamięcią świetnie radziłam sobie bez nich przez ostatnią dekadę. Zadziałały, następnego dnia wstałam pełna energii.
            Nie ciągnęło mnie do Lizbony. Przekonałam jednak Michała że powinniśmy jechać…każdy mówi że warto. Warto, ale… może to nie czas na duże miasta. Nie potrafię ich ugryźć.  Za dużo szczegółów które nie pozwalają mi się skupić. Na czym? Nie wiem. Czy muszę? … Najwidoczniej potrzebuję. Dużo ludzi a ja czuję się tak samotna. Bardziej niż na farmie z osłem. Nie mniej jednak postanawiam zanurzyć się w zakątki uliczek i cieszyć nowymi odkryciami. Pierwszego dnia samotnie wędruję po mniej turystycznych miejscach, najbardziej zafascynowana kolorowymi ścianami. Kolejnego dnia, naszymi mikro rowerkami przemierzamy zaułki starych dzielnic, wąskich uliczek, gdzie turyści fotografują czyjeś podwórka i przechodzą pod oknem gapiąc się jak w muzeum. A my wśród nich. Duże miasto i duże kontrasty. Eleganckie knajpy na które nas nie stać a za nimi domki z kartonów i przesiadywanie na murku z pustką w oczach. Eleganckie sklepy i czyjś materac położony pod ścianą. To tutaj mieszka, ktoś, pewnie wróci o zmroku.  Lizbona…piękna na swój sposób…nie ma w niej przesadnego wielkomiejskiego przepychu co moim skromnym zdaniem wychodzi na plus… mogę jechać dalej.
           Podczas choroby patrząc w wodę i niebo miałam czas na rozmyślanie  . Po rozmowie z moimi bliskimi, ich strachem, przestrogami przed ebolą i próbą wyperswadowania mi wyjazdu w tak niefortunnym dla Afryki czasie, jedno przyszło mi na myśl. Czy lepiej żyć  bezpiecznie, przewidywalnie ale nigdy nie w pełni, tęskniąc za tym co zawsze chcieliśmy ale strach nam nie pozwolił? Czy może lepiej żyć marzeniami, sięgać po „nieosiągalne”, uśmiechać się do dnia, patrzeć optymistycznie i spróbować być sobą? Trzeba zrobić krok by móc poznać nieznane i odnaleźć pragnienia serca. Ku zachęcie dla tych co boją się marzeń.

Pozdrawiamy Was serdecznie i do usłyszenia wkrótce.


W Marvoa, z braku sily mogliśmy tylko oglądać filmy


Pożar który wyciągnął nas z łóżka


Nad jeziorem w Avis


Widok z kuchni, parząc zdrowotną herbatkę


W przypływie sił towarzyszyłam Michałowi


Brązowa sunia również


Mikro sumik


Dziadek wie jak łowić, podarował Michałowi przynętę 


Oto skutki


Odwiedziny


Rozmyślając


Lizbona, to tutaj spędziliśmy kilka nocy, dzielnica Belem


Zakątki miasta


Najbardziej polubiłam ich ściany



Błękit i biel, kolory Portugalskich miast


Brzeg rzeki Tag, tuż obok naszego „domu”


Najstarsza dzielnica miasta, Alfama


Codzienność

Mini rowerkowa eskapada



Mieszkaniec


Cafe


Pozdrawiamy z Lizbony

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz